wtorek, 14 sierpnia 2018

Rozpad

Rozpad. 

To słowo idealnie opisuje, co czuję w ostatnich tygodniach. Każdy dzień wydaje się tylko krokiem w stronę nieuniknionej klęski. Plany zderzyły się brutalnie z rzeczywistością, tak jak niemal zawsze. Atrapa człowieka- apatia, samotność, lęk, rozczarowanie, obłęd, zazdrość, anhedonia. Nic nie zapowiada poprawy. Zdycham na raty w tym mieście pełnym brudu, odrazy, przestępstw, korupcji i upadku. Przelatują różne myśli. Jedne znajome na tyle, że zdążył człowiek się z nimi oswoić i nawet jakoś je zaakceptować. Niektóre tak abstrakcyjne, odrealnione i ekstremalne jak nigdy wcześniej. Nie wiem czy bardziej przerażający jest świat wokół czy ten świat wewnętrzny. Wizje rozkładu i odrazy świata przed oczami czy obrazy przed oczami wyobraźni. Dzień za dniem, popadam głębiej w dół. Ukrywam emocje, tak, w tym chyba jestem mistrzem. Lata "doświadczenia" w zakładaniu masek. Oczywiście, jak tylko poprawi się sytuacja finansowa i będzie czas to można spróbować wrócić do terapii. Pojawia się jednak zaraz pytanie "po co?" To już przerabiałem, po jakimś czasie znowu wszystko się zmienia w pył jak po tornadzie. Wszystko zatacza kręgi, jakaś przeklęta sekwencja której nie mogę przerwać. Dawne uciechy są już tylko małostką nie mającą szans przysłonić tego pierdolonego chaosu. Każdego dnia sukcesem jest wykonanie podstawowych czynności. Ambicja? Wyrzuciłem to słowo ze słownika. Została tylko pustka w chaosie i chaos w pustce. Jedyna rozrywka w smutku. Realistyczny pesymizm. A może i nawet post-pesymizm, bo już nawet nie myślę o przyszłości. 

Nadejdzie dzień?

W głębi naiwności oczekuję jeszcze na jakąś interwencję, nagłą poprawę. Obudzić się pewnego dnia i widzieć cel w życiu, ze świadomością wartości innych dla mnie i mnie dla innych. Jednak nie spodziewam się by szanse na to były większe niż wygrana na loterii. Czuję, że całe te spierdolenie jest uwarunkowane także genetycznie i do końca żałosnej egzystencji będę każdego dnia walczyć by wykonać najprostsze czynności. Może tak już miało być i niewiele z tym można zdziałać. I dlatego przychodzi myśl, że najlepiej byłoby splunąć na ten swój żałosny żywot i skończyć ten daremny teatrzyk.                         


Wołanie...

Kiedyś, nawet jeszcze kilka miesięcy temu mimo wszystko uważałem się za wierzącego. Teraz nie nazwałbym tej sprawy wprost. O ile nadal uznaję Katolicyzm jako religię kompletną i prawdziwą , o tyle na poziomie osobistym jestem za słaby by walczyć z grzechem. Chodzę do spowiedzi i wyznaję w kółko te same grzechy. Za każdym razem. Zero progressu. Popadam w ten sam obłęd. Liczę tylko na to, że Bóg będzie na tyle litościwy i gdy dojdzie do tego, co wydaję się nieuniknione, nie trafię na wieczne męki. 




środa, 27 czerwca 2018

(Nie)/Pamiętaj o ...

Witajcie. Przyznaję, że niełatwe jest pisanie po tak długim okresie przerwy. Troszkę dziwne uczucie towarzyszy przeglądaniu tego przybytku. Ta żałość, desperacja, pustka ale i rozmażone wizje i tląca się w oddali resztka nadziei.

 Nie mieliście kiedyś wrażenia, że pomimo progresu w pewnych dziedzinach, pewne schematy czy złe przyzwyczajenia zostać mogą w naszym życiu aż do końca?  Nie jestem już tym samym człowiekiem, nauczyłem się udawać zadowolenie a nawet czerpać jakieś fragmenty prawdziwej satysfakcji. Jednocześnie gdzieś z tyłu nadal zostało uczucie derealizacji, braku sensu, dystansu od świata. Mogę wykonać pewne rzeczy, które były udręką kilka lat temu ale nadal brakuje odwagi i samozaparcia w wielu innych odcinkach tej ziemskiej wędrówki, na którą jesteśmy niejako skazani.   
  Ciągle z tyłu głowy zostaje gdzieś myśl "nie oglądaj się wstecz!". Fantastycznie byłoby wymazać te najgorsze lata. Nie jest to możliwe ale jakoś można spróbować z tą przeszłością żyć. Próbuję, średnio to wychodzi ale trochę drogi do przebycia jeszcze zostało. Z tymi straconymi szansami, utraconymi bezpowrotnie kontaktami. Nikt nie naprawi tego rozbitego życia za mnie. Na horyzoncie perspektywa ukończenia studiów (został rok) i pracy zawodowej. Ciągłe myśli o tym, czy jakoś to wszystko poukładam na tyle, by funkcjonować normalnie w rzeczywistości zawodu i jednocześnie czy znajdę czas i przede wszystkim odrobinę samozaparcia na pasje i realizacje planów, które dotychczas były tylko w sferze marzeń.

 Pewnego dnia, wracając pociągiem spotkałem młodego chłopaka zafascynowanego rozwojem osobistym. Wydawał się sympatyczny, niestety taki pech że ciężko te coachingowe pseudo-psychologiczne teorie brać w pełni na poważnie. Być może brzmią pięknie i możliwie komuś pomogły, ale widzę u niektórych ludzi z tej bądź co bądź branży niepokojącą tendencję do grania na ludzkiej naiwności, w kontekście sprzedaży produktu  pt. "lepsza wersja Ciebie". Gdyby tylko owe teorie były w pełni kompletne i skuteczne , nie potrzebowalibyśmy psychologów, psychiatrów, terapii. Wydaje mi się, że "kołczowie" (zaburzenie językowe celowe) spłaszczają dość mocno ludzką psychikę i rzeczywistość. Może to taki komercyjny produkt post-psychologiczny- no bo kto nie kupi "lepszej wersji" samego siebie? Oczywiście, nie chodzi o to, by negować pozytywne myślenie ale zadziwiające jest jak prosta wydaje się wizja świata i schematy myślenia według "kołczów".                     
 Cieszę się, że nie jestem już tak samotny jak kiedyś. Wprawdzie nadal nie czuję się komfortowo w niektórych sytuacjach społecznych, ale jest kilka osób z którymi w miarę regularnie utrzymuję kontakt i dość regularnie się widuję. Teraz przyjdą wakacje i pewnie paradoksalnie znowu te kontakty się ograniczą (praktyka i praca a do tego pobyt u rodziny w innym mieście) ale tak czy siak, staram się w miarę uspołeczniać.                                                                                                                                                                                                                                                                                   Na dzisiaj już kończę, może do zobaczenia za kilka miesięcy (o ile ktoś to czyta ;-)) Udanych wakacji, spokojnego wypoczynku.