wtorek, 15 października 2019

Anhedonia

Anhedonia-  (fr. anhédonie) – brak lub utrata zdolności odczuwania przyjemności (zarówno zmysłowej, cielesnej jak i emocjonalnej, intelektualnej czy duchowej) i radości. 

 Niesamowicie trafne. To właśnie odczuwam od dawna, w ostatnich miesiącach mocno nasilone. Ponadto strasznie dużo analizuję a prawie jedyne emocje jakie się pojawiają to złość, rozpacz, zazdrość i desperacja. Narzekam na brak bliskości w wymiarze uczuciowym i fizycznym. Kolejne nieudane próby w życiu zawodowym, prywatnym. Totalna i wszechpotężna nicość. Pustka, która zdaje się nie mieć dna. Każdy dzień to jedynie kolejna cyfra w kalendarzu. Nieunikniona droga do zagłady. Można zniknąć w jednej chwili jak i rozpadać się na raty. W zaciszu codzienności, krok po kroku w stronę końca.

  Dlatego ten świat musi być kurewsko zły? Czy coś na nas czeka po zdechnięciu? Czy istnieje fatum i niektórzy nigdy nie znajdą ukojenia? Dlaczego Bóg pozwolił na tyle niesprawidliwości, chorób, klęsk? Czy na pewno jesteśmy z natury dobrzy? Czy może cały ten materialny chaos  jest przeklęty, zepsuty a po śmierci objawia się coś więcej? Tak wiele pytań, tak niewiele odpowiedzi.

  Smiało kiedyś odrzeknę- umarłem za życia, żyłem będąc martwym.

wtorek, 14 sierpnia 2018

Rozpad

Rozpad. 

To słowo idealnie opisuje, co czuję w ostatnich tygodniach. Każdy dzień wydaje się tylko krokiem w stronę nieuniknionej klęski. Plany zderzyły się brutalnie z rzeczywistością, tak jak niemal zawsze. Atrapa człowieka- apatia, samotność, lęk, rozczarowanie, obłęd, zazdrość, anhedonia. Nic nie zapowiada poprawy. Zdycham na raty w tym mieście pełnym brudu, odrazy, przestępstw, korupcji i upadku. Przelatują różne myśli. Jedne znajome na tyle, że zdążył człowiek się z nimi oswoić i nawet jakoś je zaakceptować. Niektóre tak abstrakcyjne, odrealnione i ekstremalne jak nigdy wcześniej. Nie wiem czy bardziej przerażający jest świat wokół czy ten świat wewnętrzny. Wizje rozkładu i odrazy świata przed oczami czy obrazy przed oczami wyobraźni. Dzień za dniem, popadam głębiej w dół. Ukrywam emocje, tak, w tym chyba jestem mistrzem. Lata "doświadczenia" w zakładaniu masek. Oczywiście, jak tylko poprawi się sytuacja finansowa i będzie czas to można spróbować wrócić do terapii. Pojawia się jednak zaraz pytanie "po co?" To już przerabiałem, po jakimś czasie znowu wszystko się zmienia w pył jak po tornadzie. Wszystko zatacza kręgi, jakaś przeklęta sekwencja której nie mogę przerwać. Dawne uciechy są już tylko małostką nie mającą szans przysłonić tego pierdolonego chaosu. Każdego dnia sukcesem jest wykonanie podstawowych czynności. Ambicja? Wyrzuciłem to słowo ze słownika. Została tylko pustka w chaosie i chaos w pustce. Jedyna rozrywka w smutku. Realistyczny pesymizm. A może i nawet post-pesymizm, bo już nawet nie myślę o przyszłości. 

Nadejdzie dzień?

W głębi naiwności oczekuję jeszcze na jakąś interwencję, nagłą poprawę. Obudzić się pewnego dnia i widzieć cel w życiu, ze świadomością wartości innych dla mnie i mnie dla innych. Jednak nie spodziewam się by szanse na to były większe niż wygrana na loterii. Czuję, że całe te spierdolenie jest uwarunkowane także genetycznie i do końca żałosnej egzystencji będę każdego dnia walczyć by wykonać najprostsze czynności. Może tak już miało być i niewiele z tym można zdziałać. I dlatego przychodzi myśl, że najlepiej byłoby splunąć na ten swój żałosny żywot i skończyć ten daremny teatrzyk.                         


Wołanie...

Kiedyś, nawet jeszcze kilka miesięcy temu mimo wszystko uważałem się za wierzącego. Teraz nie nazwałbym tej sprawy wprost. O ile nadal uznaję Katolicyzm jako religię kompletną i prawdziwą , o tyle na poziomie osobistym jestem za słaby by walczyć z grzechem. Chodzę do spowiedzi i wyznaję w kółko te same grzechy. Za każdym razem. Zero progressu. Popadam w ten sam obłęd. Liczę tylko na to, że Bóg będzie na tyle litościwy i gdy dojdzie do tego, co wydaję się nieuniknione, nie trafię na wieczne męki. 




środa, 27 czerwca 2018

(Nie)/Pamiętaj o ...

Witajcie. Przyznaję, że niełatwe jest pisanie po tak długim okresie przerwy. Troszkę dziwne uczucie towarzyszy przeglądaniu tego przybytku. Ta żałość, desperacja, pustka ale i rozmażone wizje i tląca się w oddali resztka nadziei.

 Nie mieliście kiedyś wrażenia, że pomimo progresu w pewnych dziedzinach, pewne schematy czy złe przyzwyczajenia zostać mogą w naszym życiu aż do końca?  Nie jestem już tym samym człowiekiem, nauczyłem się udawać zadowolenie a nawet czerpać jakieś fragmenty prawdziwej satysfakcji. Jednocześnie gdzieś z tyłu nadal zostało uczucie derealizacji, braku sensu, dystansu od świata. Mogę wykonać pewne rzeczy, które były udręką kilka lat temu ale nadal brakuje odwagi i samozaparcia w wielu innych odcinkach tej ziemskiej wędrówki, na którą jesteśmy niejako skazani.   
  Ciągle z tyłu głowy zostaje gdzieś myśl "nie oglądaj się wstecz!". Fantastycznie byłoby wymazać te najgorsze lata. Nie jest to możliwe ale jakoś można spróbować z tą przeszłością żyć. Próbuję, średnio to wychodzi ale trochę drogi do przebycia jeszcze zostało. Z tymi straconymi szansami, utraconymi bezpowrotnie kontaktami. Nikt nie naprawi tego rozbitego życia za mnie. Na horyzoncie perspektywa ukończenia studiów (został rok) i pracy zawodowej. Ciągłe myśli o tym, czy jakoś to wszystko poukładam na tyle, by funkcjonować normalnie w rzeczywistości zawodu i jednocześnie czy znajdę czas i przede wszystkim odrobinę samozaparcia na pasje i realizacje planów, które dotychczas były tylko w sferze marzeń.

 Pewnego dnia, wracając pociągiem spotkałem młodego chłopaka zafascynowanego rozwojem osobistym. Wydawał się sympatyczny, niestety taki pech że ciężko te coachingowe pseudo-psychologiczne teorie brać w pełni na poważnie. Być może brzmią pięknie i możliwie komuś pomogły, ale widzę u niektórych ludzi z tej bądź co bądź branży niepokojącą tendencję do grania na ludzkiej naiwności, w kontekście sprzedaży produktu  pt. "lepsza wersja Ciebie". Gdyby tylko owe teorie były w pełni kompletne i skuteczne , nie potrzebowalibyśmy psychologów, psychiatrów, terapii. Wydaje mi się, że "kołczowie" (zaburzenie językowe celowe) spłaszczają dość mocno ludzką psychikę i rzeczywistość. Może to taki komercyjny produkt post-psychologiczny- no bo kto nie kupi "lepszej wersji" samego siebie? Oczywiście, nie chodzi o to, by negować pozytywne myślenie ale zadziwiające jest jak prosta wydaje się wizja świata i schematy myślenia według "kołczów".                     
 Cieszę się, że nie jestem już tak samotny jak kiedyś. Wprawdzie nadal nie czuję się komfortowo w niektórych sytuacjach społecznych, ale jest kilka osób z którymi w miarę regularnie utrzymuję kontakt i dość regularnie się widuję. Teraz przyjdą wakacje i pewnie paradoksalnie znowu te kontakty się ograniczą (praktyka i praca a do tego pobyt u rodziny w innym mieście) ale tak czy siak, staram się w miarę uspołeczniać.                                                                                                                                                                                                                                                                                   Na dzisiaj już kończę, może do zobaczenia za kilka miesięcy (o ile ktoś to czyta ;-)) Udanych wakacji, spokojnego wypoczynku.                                       
                 

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Krzyk

Piszę to tylko dlatego, że wiem,  że raczej nikt tego nie odnajdzie.

 Jestem na dnie. Te wakacje,  okres który powinien być błogim odpoczynkiem jest katorgą. Wszystko mnie męczy.  Czuję się na cztery razy starszego.  

Jestem samotny,  nie mam przyjaciół. Ponad 460 znajomych na pewnym portalu ale co z tego skoro kontakty się urwały,  zaniedbałem je albo ich nigdy nie było.

Nienawidzę tego miasta,  budzi ono wspomnienia z okropnego okresu w gimnazjum który zniszczył całkiem normalnego chłopaka w wegetującego nihilistycznego śmiecia.

Spirala uzależnienia zawiązuje coraz
ciaśniejsze supły. To styl (nie)życia i (nie)bycia.  Niektórzy spełniają marzenia,
realizują pasje,  a ja upadłem w taką drogę.

Umieram na raty.  Nigdy nie będę w stanie ze sobą skończyć bo wiem jak zraniona byłaby moja rodzina.  Chciałbym pewnego dnia zasnąć i się nie obudzić,  tak naturalnie bez szopki.

Gdzieś tam liczę na to,  że kiedyś odżyję ale
bardziej spodziewam się większego zeshizowania i może jakieś wizyty w ośrodku bez okien i drzwi w jakimś wypizdowie.  Może tam jest miejsce dla takich ludzi?

piątek, 30 czerwca 2017

Przeklęty Krąg

Witajcie jeśli to czytacie, co wątpliwe.
Tego postu nie powinno być- powinienem zająć się ważniejszymi sprawami niż kontemplacja marności żywota i niemożności oderwania się od przeszłości. Jednak piszę, bo , do cholery, po prostu nie mogę się skupić na niczym, myśli ulatują gdzieś wysoko, tworząc bliżej nieokreślone kłębiące zasłony rzeczywistości. Czas płynie, umysł poza nim. Dzień za dniem. Przybieram różne maski- cynizm, czarny humor, dystans do świata. W środku niezmiennie pytania bez odpowiedzi, marzenia bez realizacji, plany bez kroków. Wyzbywam się już małymi kroczkami z nadziei na miłość. Tak, Wiem, że jestem całkowitym zaprzeczeniem modelu mężczyzny na miarę obecnych czasów, straciłem już chęci na podejmowanie zmian. Nie znoszę swojej twarzy, staram się zmienić styl ubioru, zmieniłem fryzurę ale nadal trudno mi się zaakceptować.

 Mam dużo znajomych- i cóż z tego skoro spośród osób które spotykam na żywo, nie mam  żadnych przyjaciół, mogę gadać o przyjemnych, codziennych tematach ale nikomu nie ufam na tyle i nikt nie obdarzył mnie zaufaniem by być wzajemnym wsparciem. Potrafię żartować, prowadzić dyskusje o sztuce, muzyce, filmach, codziennych błahostkach. Nie jestem jednak w stanie nikomu oko w oko przyznać się do swoich słabości i lęków.

Nie wiem jak zakończyć tego posta. Zakończę go więc wielce wymownym  wielokropkiem ...

piątek, 24 marca 2017

W poszukiwaniu ...

 Witajcie. Wątpię, by ktokolwiek to przeczytał ale niech stracę... 
Dużo czasu upłynęło od ostatnich wypocin tutaj. Wiele nowego zawitało u mnie, jednak jednocześnie nadal nie oderwałem się w pełni z ucisku demonów przeszłości. 
 
   Rozpocząłem studia w nowym dla mnie mieście. Poznałem wiele ciekawych ludzi, staram się uspołeczniać. Kiedyś mogłem tylko pomarzyć o takiej ilości kontaktów społecznych jak obecnie. 
Nadal jednak czegoś mi brakuje. Moje życie miłosne nie istnieje tak jak nie istniało- co jakiś czas zauroczę się w jakiejś dziewczynie ale i tak nie podejmuję żadnych kroków w tym kierunku bo nie czuję, bym mógł być dobrym partnerem. Nie potrafię w pełni zaakceptować siebie, czuję się gorszy, fizycznie i psychicznie. Teoretycznie mój lek jest mniejszy niż kilka lat temu ale nadal stanowi często barierę.  Pomimo tego, że staram się angażować w relacje społeczne, jednak czuję, że nadal mógłbym znacznie więcej w tej kwestii osiągnąć. Niestety, czasami czuję ten cholerny dystans, tak jakby inni zaczęli się ode mnie odwracać. Nie potrafię doceniać tego co mam i udało mi się osiągnąć. 

 Osuwam się też pod dnie przez uzależnienia, które udało mi się na krótko wyeliminować lecz potem powróciły z wzmożoną siłą. Ostatnimi czasy nędznie się im poddaję, tak po prostu co tylko domyka mój błędny katafalk. Nie umiem przerwać tego kręgu, tylko bezwiednie się w niego wgłębiam...
 
 Nie mam zbytnio siły rozwijać dalej tego posta. Przepraszam za możliwe błędy ale jestem wstawiony i pisanie średnio mi idzie. Co byśmy zrobili bez tej autokorekty.... 

 

piątek, 18 marca 2016

Między dwoma wymiarami

Witajcie. Nie pisałem znowu dość długo. Ostatnimi czasy wydarzyło się wiele, jednocześnie jednak odnoszę wrażenie że w niektórych kwestiach nadal grzęznę w piachu. Ale po kolei.

 Przy przystępowaniu po raz czwarty do terapii liczyłem, że w istocie już samo przebrnięcie przez kolejne sesje da sporo. I fakt, zbudowało to jakąś linie obrony przed lękiem jednak w momencie, gdy sesje terapii się skończyły, paradoksalnie terapia wkracza po prostu w kolejny etap, gdzie nie jesteśmy już nakierowywani w takim stopniu jak poprzednio. Nie ma już ścisłych ram co do tego, jakie materiały powinniśmy przerabiać w danym czasie. Jednocześnie musimy jednak pozostać konsekwentni i sumiennie utrwalać strategie aż zakorzenią się na stałe w naszym umyśle. W związku z tym właściwe leczenie może trwać nawet jeszcze kilka dobrych miesięcy, a może i nawet dłużej.

 W lutym spróbowałem swoich sił w pracy. Sama praca nie była wprawdzie bardzo eksploatująca, ale zupełne przestawienie trybu dnia dało w kość. Starałem się wykonywać obowiązki na tyle dobrze na ile potrafię. Jednakże były sytuacje, które zapewne u wielu fobików wywołałyby podobne odczucia- lęk, zagubienie myśli, spowolnienie działania, dezorientacja. Takie czynności jak zadanie pytania wysoko postawionym osobom, czy zgłoszenie im pewnych problemów technicznych było uderzeniem znienacka, od którego jednak nie było ucieczki. Sytuacji takich było całkiem sporo, co powodowało  funkcjonowanie w sporym napięciu. Z relacji innych wynikało, że sprawiałem wrażenie osoby przestraszonej, aż za spokojnej. Osoby, z którymi pracowałem często zwracały uwagę na małomówność, niepewność i wycofanie.
Kumulacja tych ''umilaczy'' miała miejsce w pewien czwartek, gdy nie byłem w stanie normalnie wykonywać poleceń- robiłem wszystko wolniej przez te nieszczęsne rozhuśtane myśli. Cóż, nie było to łatwe, spotkać się z tyloma nieznanymi ludźmi naraz. Wszyscy wokół pytali co jest grane, dlaczego sprawiam wrażenie takiego rozkojarzonego. Powiedziałem, że to długa historia i nie chcę zajmować tym czasu. Byłem przekonany, że nie ma sensu zajmować ich istotą tych problemów. Ostatecznie moja umowa nie została przedłużona z bliżej nie znanych przyczyn i po miesiącu zakończyłem pracę, a obecnie nadal poszukuję nowej. Mimo wszystko uważam to za pozytywne doświadczenie. Wiem, że jeszcze kilka miesięcy temu podjęcie takiej inicjatywy byłoby mało prawdopodobne.

 Obecnie większość czasu spędzam na swoich pasjach, również na przygotowaniach do  niektórych matur, do których to w tym roku zdecydowałem spróbować podejść po raz pierwszy bądź poprawić wyniki oraz na pomocy w czynnościach domowych. Nie jest to może idealny scenariusz, na pewno nie tak widziałem siebie oczami wyobraźni  rok temu, jednakże wierzę, że doświadczenie które zbieram przez ostatni czas pomoże mi w lepszym wejściu w poważne życie. Czuję się jeszcze zawieszony między dwoma wymiarami- fobii i szczęśliwego życia, ale staram się dostrzec postępy, które to motywują mnie do dalszej walki.

 Tym akcentem kończę posta. Wszystkim czytającym składam życzenia świąteczne, gdyż prawdopodobnie nie napiszę kolejnego posta zbyt szybko. Bez względu na to, jaki macie pogląd na wiarę i kościół, życzę wam radosnych chwil spędzonych w towarzystwie bliskich osób, zatrzymania się na chwilę od tego zgiełku i spojrzenia na wszystko z innej perspektywy. Trzymajcie się mocno :-)